czwartek, 12 września 2013

Przesłodki kefir jagodowy.

Mama Boskiego ma kilka ulubionych porzekadeł, ale jedno wyraźnie wiedzie prym: "Nie mieli baba z chłopem problemu, to wzięli sobie zwierzę". Po raz pierwszy usłyszałam je, gdy zaadoptowaliśmy Brega, potem przy każdej okazji, gdy sierściuch coś nawywijał (np. zjadł jej kwiatka, naniósł błota do mieszkania, czy uparcie szczekał by zwrócić na siebie uwagę), a ostatni raz usłyszałam je, gdy wzięliśmy do domu Klakiera, i pierwsze dni wszyscy znosiliśmy dość ciężko. Nie jest tajemnicą, że bardzo lubię zwierzęta, i bez cienia zażenowania przyznaję, że na ogół bardziej niż ludzi, dlatego też w odwecie zawsze zarzucałam własną wersją porzekadła: "Nie mieli baba z chłopem problemu, to zrobili sobie dziecko". Pomimo całej sympatii do dzieci, nie widzę pomiędzy zwierzętami a dzieciakami różnicy. Zarówno jedni jak i drudzy kosztują, chorują, brudzą, potrzebują uwagi, i solidnego wychowania, bo w przeciwnym razie są nieokrzesani i głupieją.
W poniedziałkową noc wypatrzyłam na stronie internetowej tutejszego schroniska 8-tygodniową kotkę o czekoladowej maści, która w wyniku uszkodzenia rogówki, musiała sobie radzić tylko z jednym okiem. W pierwszym momencie pomyślałam sobie, że szkoda kociaka, ale w drugim, że przecież nie robi to z niej zwierzaka drugiej kategorii, a Klakierowi przydałaby się koleżanka. Krótka rozmowa o mojej idei z Boskim, który zgodził się praktycznie od razu, i rano byliśmy już w drodze po nowego futrzaka. ;) Przejęci całą sytuacją wparowaliśmy do biura, wyjaśniliśmy o kogo konkretnie chodzi, i szybko zostaliśmy zgaszeni informacją, że ktoś nas ubiegł, i mała poszła już do nowego domu, ale na stanie jest jeszcze jedno, 1,5 miesięczne kocię, które choć aktualnie przebywa w jednej klatce z matką, to jest już gotowe do adopcji. Białe futerko w czarne łaty, o błękitnych ślepiach, wielkości ciut większej niż łeb Klakiera, patrzało na nas zdezorientowane, a lekko pogłaskane za uchem od razu zapadało w sen. ;) Mamy z Boskim taką zasadę, że będąc w schronisku, zwierząt których nie możemy zabrać, nie bierzemy na ręce. To forma poszanowania dla ich emocji i uczuć - nie chcemy robić im złudnej nadziei, która zostanie zgaszona wraz z postawieniem zwierzęcia na ziemi. Kefir - bo tak go ochrzciliśmy ;) - był tak rozczulający w tej swojej niemocy, że bez zastanowienia zabrałam go z rąk pracownicy schroniska, i w ten oto sposób stał się częścią naszej rodziny. ;)
Kefir
Początki jak zwykle trudne. Typowe zachowania towarzyszące kociakowi podczas aklimatyzacji w nowym domu, plus antypatyczne usposobienie Klakiera względem nowego współlokatora, sprawiły że w domu było istne Kongo. Wprowadzając do stada nowego członka, liczyliśmy się z tym, że mogą mieć miejsce różne sytuacje, ale żadne z nas nie brało pod uwagę scenariusza, w którym będzie miał miejsce tak ogromny poziom agresji u Klakiera. Co prawda jest to młodziutki kot, ale jak się w trakcie okazało, mimo wszystko bardzo terytorialny, i w dość brutalny sposób starał się pokazać Kefirowi co jest jego, i kto tu rządzi. Według nas, tą złość podsycała dodatkowo bezradność Kefira - nie miał zielonego pojęcia jak się przed nim bronić, więc zamykał oczy, kładł uszy po sobie, i czekał na cios. Wszystkie poradniki jednoznacznie mówią, że nie można się w takich momentach wtrącać, tylko pozwolić kotom samodzielnie dojść do konsensusu, na spokojnie obserwując sytuację z pewnej odległości, ale jak tu zachować spokój, skoro większy, cięższy, i cwańszy kot, sponiewiera takim maluchem jak mu się podoba...? A że ja jestem w takich sytuacjach nieokiełznaną panikarą, to warowałam na zmianę z Boskim i Mamą przy kociakach, odganiając wściekłego Klakiera, i próbując nakłonić Kefira do jedzenia. Z początku myślałam, że po prostu mam do czynienia z "francuskim podniebieniem", ale jak wszystkie przysmaki zawiodły, udałam się do sklepu zoologicznego, kupiłam specjalne mleko dla kociąt, butelkę ze smokiem, i to był strzał w dziesiątkę. ;) Jedynym minusem było jedno dodatkowe karmienie nocne, ale dzisiejszej nocy mogę już je odpuścić, bo młode wybredne zdecydowało się uszczknąć ryżu z królikiem i wątróbką, a także nasączonej wodą suchej karmy. 
Progres jest widoczny nie tylko w apetycie malucha, ale przede wszystkim w relacjach "kocio-kocich". Klakier zamiast atakować nowego kumpla, skądinąd zaczął go zachęcać do zabawy. Kefir natomiast dość szybko załapał o co w tym wszystkim chodzi, i przez pół dnia wesoło walili się po łbach, uskuteczniali berka i chowanego. Co prawda Klakier czasem zapomina o diametralnie różnych gabarytach, i zdarza mu się przydusić Kefira, ale ten zdaje się tym nie przejmować, i odpowiada pięknym za nadobne, wciskając Klakierowi swoje ostre pazury w tyłek. ;) Zmęczeni po hulankach wgramolili się na moje kolana, i usnęli wtuleni w siebie - miód na serce wszystkich, którzy brali udział w tej wojnie "kocio-kociej". ;)

2 komentarze:

  1. Przesłodki ten Kefirek :))) Niech walczy o swoje :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie daje sobie chłopak w kaszę dmuchać. :) Takie to to małe, a takie cwane i waleczne. :)

      Usuń