piątek, 6 września 2013

Serduszko na moich kolanach.

Odkąd opanowałam podstawy sztuki perswazji, w moim domu rodzinnym zawsze były zwierzęta. Króliki miniatury, myszoskoczki, papuga, pies, i niezliczona ilość bezpańskich kotów, które pomimo dezaprobaty domowników wprowadzałam do domu, uczyłam stylu życia drapieżnika udomowionego, i w międzyczasie wyszukiwałam nowe domy, w których czekali nowi właściciele; zafascynowani wdziękiem danego dachowca kociarze. ;) To zwierzęta nauczyły mnie obowiązkowości, empatii, cierpliwości, i choć były totalnie różne, to każde wniosło po tyle samo dobrego do mojego życia. Dziś, jako dorosła kobieta, nie wyobrażam już sobie swojego azylu bez futrzaków, a w szczególności bez merdającego radośnie ogona, i mruczenia najedzonego, wygłaskanego, śpiącego indywidualisty. ;) Pies nadaje codzienności pewien rytm. Potrzebuje zainteresowania, a my potrzebujemy czuć się potrzebni. Zawsze wita właściciela tak, jakby ten wrócił z najdłuższej podróży, choć był jedynie po włoszczyznę w spożywczaku za rogiem. Natomiast kot to jedyne zwierzę, które potrafi być bardzo blisko człowieka, bez zatracania własnej niezależności. Nie da się wytresować. Ewentualnie może nawiązać z człowiekiem umowę, którą i tak prędzej czy później zerwie. Nie da też z siebie zrobić maskotki. Zawsze będzie trochę dziki, i to on z góry ustali na jak głęboką zażyłość pozwoli w relacjach z ludźmi. Mając psa i kota jednocześnie, uzyskuje się pewną równowagę, która nigdy nie jest mdła.


5-miesięczny, szaro-czarno-biały kociak z panterką na brzuchu, zaistniał w moim życiu dwa tygodnie temu z małym hakiem. Przybłąkał się do Boskiego i Brega, którzy jak to zwykle przed południem spacerowali po boisku, a kiedy wieść o zabłąkanym futrzaku dotarła do mnie, szybko urobiłam Boskiego na miękko, i maluch stał się częścią naszej rodziny, dostając imię Klakier. Wyważony, bystry, i cholernie uparty futrzak, szybko zaaklimatyzował się w nowym domu, i równie szybko zawładnął naszymi sercami. Zaczęliśmy uczyć się siebie nawzajem, wyczuwać granice, i w ten oto sposób Klakier prędko zorientował się, że może być sobie indywidualistą do czasu, kiedy moje rzeczy pozostają w stanie nienaruszonym. ;)
Pamiętam wybryki Brega za dzieciaka, które zawsze uderzały wyłącznie we mnie. Wygryzione obcasy, dziurawe od szpileczkowatych zębów ubrania, oczka w pończochach od ostrych pazurków, skrzętnie pochowane skarpetki... Miał mnóstwo zabawek, poczynając na piłeczkach, kończąc na pluszowych maskotkach, dostawał kości, które miały pełnić rolę gryzaków, ale żaden przedmiot nie przemawiał do niego na tyle, co moja odzież. W przypadku Klakiera obawiałam się powtórki, więc pierwszym naszym działaniem w nowej skórze właścicieli młodego kota, było kupno drapaka. Spośród dziesiątek ofert w sieci wybraliśmy dwu i pół metrowy, z domkami, hamakami, tunelami, linami, co by mógł zarówno tam spać, ostrzyć pazury, jak i oddawać się zabawie. Zaplanowaliśmy, że w jednym z domków ustawimy mu miski z jedzeniem i wodą, aby Brego pokierowany zachłannością, nie mógł się do nich dostać ;). Można powiedzieć, że chcieliśmy mu stworzyć mały folwark , z którego hrabia będzie wychodził jedynie w celu skorzystania z wychodka, i do mieszczan, w celu zażycia miziadeł relaksacyjnych. ;)
Paczka zamówiona przez internet szła do nas kilka dni. Przez ten czas wyszło, że byłam trochę zbyt nadgorliwa w swoich wizjach, bo Klakier okazał się kotem bezproblemowym. W dzień wygrzewał się na parapecie, a wieczorami wylegiwał na moich kolanach lub na biurku przy monitorze. Noce spokojnie przesypiał na poduszce, wtulając pyszczek w moje włosy. Jeśli wstawał, to tylko dlatego że zgłodniał, albo musiał skorzystać z kuwety. Jak na prawdziwego kota przystało, uwielbiał nasze towarzystwo, ale równie dobrze zajmował się sam sobą, i nie widać było po nim smutku, gdy znikaliśmy za drzwiami mieszkania. Gdyby nie to, że z małego koteczka wyrasta lew żądny krwi, gdy tylko któryś pies ośmieli się podejść bliżej niż na odległość 2-3 metrów, to mogłabym przyznać mu miano najgrzeczniejszego futrzaka, z którym przyszło mi dzielić 4 kąty. Mimo to jestem dobrej myśli, bo wydaje mi się, że sam problem antypatycznego usposobienia do psów, to kwestia przekonania go, że nic z ich strony mu nie grozi, podobnie jak to było z drapakiem. Wbrew naszym szczerozłotym chęciom, początki były naprawdę trudne. Tak przeżywał pojawienie się w domu nowego przybytku (a mawiają, że co jak co, ale od tego głowa nie boli ;)), że przestał jeść, pić, stał się osowiały, zaczął unikać z nami kontaktu, a sam drapak omijał szerokim łukiem. Któregoś dnia porozstawiałam na drapaku jego ulubione przysmaki, i czekałam aż wywęszy z nadzieją, że zmieni nastawienie. Nic bardziej mylnego. ;) Dziś już sam wchodzi na samą górę, i przygląda się wszystkiemu z lotu ptaka. ;)
Klakier jest ziszczeniem moich marzeń jeszcze z czasów dzieciństwa, o własnym kociaku, który umila wieczory "traktorkiem" dobiegającym z najgłębszych zakamarków jego duszy. Teraz zostało mi do zrealizowania jeszcze jedno - zaadoptowanie najstarszego, najbardziej schorowanego psa ze schroniska, i podarowanie mu ciepłego, bezpiecznego domu.

5 komentarzy:

  1. Jeśli masz wielkie serce, które pomieści tyle zwierzaków na raz, a przede wszystkim warunki, potrzebne do realizacji tych szlachetnych marzeń, to ...do dzieła. To wielka sprawa wziąć ze schroniska takie zwierzę, które już tylko na nas liczyć może, bo inni go nie zechcą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O pojemność serca się nie martwię, o warunki też póki nie mamy potomstwa, ale jak zwykle musi być jakiś płot do przeskoczenia, i tym płotem okazało się nastawienie Boskiego. Jest przeciwny adoptowaniu takiego staruszka, bo obawia się, że ledwo się do niego przyzwyczai, obdarzy uczuciem, zaangażuje się w opiekę, a on po prostu odejdzie, pozostawiając po sobie wielką, czarną dziurę w naszych serduchach. Po części go rozumiem, ale z drugiej strony pies, który przez całe swoje życie służył ludziom, nie zasługuje na starość w takim miejscu. Są też psy, które od szczeniaka mieszkają w schronisku, nie znają innego życia niż te ze schroniskowego kojca, i one też zasługują na ciepłe miejsce w wygodnym fotelu. Wychodzę z założenia, że każdy mentalnie musi do takiej decyzji dojrzeć, i czekam aż Boski zorientuje się, że idea jest ważniejsza niż uczucia, które będą nami targały po stracie futrzaka.

      Usuń
  2. Tak, ja też myślę, że taka decyzja wymaga "dojrzenia" do niej. Gdy stanie się jasne, jak wielkoduszne jest takie postępowanie, na dalszy plan zejdą obawy dotyczące przyszłej straty. Wszystko, co nam jest dane, kiedyś będziemy zmuszeni utracić. Nie oznacza to jednak, że warto rezygnować z daru.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zupelnie nie na temat:))) Ale zerknij u mnie jeszcze raz do notki o kangurze:))) odpisalam Ci i mysle, ze to jest wazne:)))

    OdpowiedzUsuń